W Birmie trudno jest głosić miłość nieprzyjaciół, a jednak musimy to robić
Krzysztof Bronk i Marie Duhamel - Watykan
Wojskowi nie zyskali poparcia społeczeństwa, zdecydowana większość społeczeństwa chce demokracji – zapewnia katolicki kapłan, który ze względów bezpieczeństwa prosił o nie ujawnianie jego tożsamości. Podkreśla on, że rządy junty wojskowej opierają się wyłącznie na terrorze, tylko w ten sposób mogą utrzymać się u władzy i zachować dyscyplinę w samej armii. Ponosi ona wielkie straty, często dochodzi do dezercji i to całych pułków. Są też poważne trudności z naborem nowych rekrutów. Siłą junty jest dobre uzbrojenie. Samoloty, helikoptery i artyleria zapewniają im przewagę w walkach z ugrupowaniami opozycyjnymi. Rzadko natomiast wygrywają w terenie.
Katolicki kapłan zauważa, że wojskowi grają na czas, licząc, że opozycję wyniszczą wewnętrzne podziały. Jest w tym dużo prawdy, każda grupa etniczna stanowi bowiem odrębne ugrupowanie. Jednakże na jesieni trzy z nich połączyły siły, dzięki czemu udało się im uzyskać kontrolę nad wielkimi połaciami Birmy – mówi misjonarz, podkreślając, że jest to dobry znak.
„Oznacza to – dodaje - że kraj zaczyna myśleć: bez jedności nie będzie demokracji, nie będzie wolności, nie będzie niczego. A najlepszym sposobem na powrót do normalności jest zjednoczenie. Zdaję sobie sprawę, że ta jedność i fakt, że pomagają sobie nawzajem - ten efekt jedności i ostatecznie braterstwa - jest dość imponujący, ponieważ jedną z wielkich słabości Birmy jest wzajemna niechęć między różnymi grupami etnicznymi. Nie ma między nimi więzi i każdy myśli tylko o sobie. To, co się teraz dzieje, jest zachęcające, nawet na przyszłość. Miejmy nadzieję, że tak będzie dalej”.
Na większości terytorium Birmy Kościół nadal prowadzi swoją misję. Jedynie na północy w diecezji Laukkai w stanie Shan większość parafii została zamknięta. Zdaniem katolickiego misjonarza obecność Kościoła jest dziś bardzo ważna. Przyjmuje on bowiem uchodźców i wspomaga potrzebujących. Nade wszystko jednak wychowuje do pokoju i braterstwa, co wiąże się też z pewnymi trudnościami: „W Europie – przyznaje - nigdy nie miałem problemów z głoszeniem tego przesłania: kochaj swoich nieprzyjaciół jak siebie samego. Tutaj po zamachu stanu stało się to o wiele bardziej złożone. Ale wiem, że trzeba to robić, a przede wszystkim trzeba pokazywać Kościół jako miejsce jedności, ponieważ wszystkie grupy etniczne są w nim reprezentowane. Musimy pokazać, że Kościół może być miejscem braterstwa, pojednania, a przede wszystkim promowania pokoju, zamiast eskalacji przemocy. Myślę, że biskupi starają się to robić. Prawdą jest jednak, że czasami trudno jest dotrzeć z tym przesłaniem do młodszego pokolenia, które widzi, jak giną ich przyjaciele, a kraj jest niszczony. Myślę jednak, że bardzo ważne jest, abyśmy trzymali się tego przesłania i aby Kościół nie przekazywał na przykład przesłania politycznego”.
Dziękujemy, że przeczytałaś/eś ten artykuł. Jeśli chcesz być na bieżąco zapraszamy do zapisania się na newsletter klikając tutaj.