Dramat dzieci syryjskich uchodźców na wyspach Rodos i Kos
Łukasz Sośniak SJ – Watykan
Wyspy na Morzu Egejskim od lat są upragnionym celem imigrantów z Bliskiego Wschodu i Afryki. Tylko w sierpniu 2016 r. na wyspę Kos przybyło 15. tys. osób. Wielu z tych, którzy zdecydowali się na ucieczkę, za marzenie o lepszej przyszłości w Europie zapłaciło najwyższą cenę. Najbardziej ze wszystkich cierpią dzieci. Franciszkanin, o. John Luke Gregory, wikariusz generalny archidiecezji Rodos, dobrze zna trudną sytuację nieletnich, którzy uciekli przed wojną w Syrii lub urodzili się w obozach dla uchodźców powstałych w wyniku tego konfliktu. Franciszkanie od lat opiekują się uchodźcami przebywającymi na wyspach Morza Egejskiego.
Brak dostępu do edukacji to jeden z najważniejszych problemów małoletnich uchodźców. Początkowo greckie władze nie chciały zgodzić się na przyjmowanie dzieci imigrantów do miejscowych szkół, ponieważ nie zostały one zaszczepione przeciwko Covid-19. Jednak wraz z nadejściem kolejnej fali pandemii szkoły zostały zamknięte.
Kolejny problem stanowi brak dokumentów. Niektóre dzieci ich ze sobą nie zabrały, a część straciła je w morzu, podczas przeprawy. Bez dowodów tożsamości nie mogą wyjechać z obozów. Tymczasem proces biurokratyczny uzyskiwania nowych dokumentów, który zazwyczaj jest i tak powolny, teraz bardzo się przedłuża ze względu na pandemię. „To wszystko sprawia, że w obozach mamy coraz więcej osób, wraz z dobrą pogodą przybywa ich coraz więcej, a przyjmowanie ich w warunkach obostrzeń sanitarnych jest bardzo uciążliwe i istnieje poważne ryzyko zakażenia” – powiedział o. Gregory.
Dziękujemy, że przeczytałaś/eś ten artykuł. Jeśli chcesz być na bieżąco zapraszamy do zapisania się na newsletter klikając tutaj.