Teologia ciała: 39. Pożądliwość a sens oblubieńczy i rodzicielsk
1 Przeprowadzamy refleksje nad tymi słowami Pana Jezusa z Kazania na Górze: „Każdy, kto pożądliwie patrzy na kobietę, już w swoim sercu dopuścił się z nią cudzołóstwa” („już ją scudzołożył w sercu swoim” Mt 5,28). Chrystus wypowiedział te słowa wobec słuchaczy, którzy na podstawie ksiąg Starego Testamentu byli w pewien sposób przygotowani do zrozumienia słów o pożądaniu (pożądliwym patrzeniu). Już w poprzednią środę odwoływaliśmy się do tekstów zaczerpniętych z tzw. Ksiąg Mądrościowych.
Oto dla przykładu jeszcze jeden z takich tekstów, w którym autor biblijny poddaje analizie stan duszy człowieka opanowanego przez pożądliwość ciała:
„Namiętność gorąca, jak ogień płonący,
nie zgaśnie, aż będzie zaspokojona;
człowiek nieczysty wobec swego ciała
nie zazna spokoju aż go ogień spali;
rozpustnik, dla którego każdy chleb słodki,
nie uspokoi się aż do śmierci.
Człowiek popełniający cudzołóstwo
mówi do swej duszy: «Któż na mnie patrzy?
Wokół mnie ciemności, a mury mnie zakrywają,
nikt mnie nie widzi: czego mam się lękać?
Najwyższy nie będzie pamiętał moich grzechów».
Tylko oczy ludzkie są postrachem dla niego,
a zapomina, że oczy Pana,
nad słońce dziesięć tysięcy razy jaśniejsze,
patrzą na wszystkie drogi człowieka
i widzą zakątki najbardziej ukryte. […]
Podobnie i kobieta, która zdradziła męża
i podrzuca spadkobiercę poczętego z innym” (Syr 23,17-22).
2 Podobnych opisów nie brak w literaturze całego świata. Z pewnością wiele z nich odznacza się większą jeszcze wnikliwością analizy psychologicznej, o wiele większą sugestywnością i siłą wyrazu. Opis biblijny z Syr 23,17-22 zawiera pewne elementy, które można uznać za „klasyczne”, gdy chodzi o analizę pożądania zmysłowego. Takim elementem jest np. porównanie namiętności cielesnej do ognia. Jest to ogień, który zapala się w człowieku, ogarnia jego zmysły, rozbudza ciało, rozprzestrzenia się na uczucia, poniekąd zagarnia „serce”. Owa namiętność, zrodzona z pożądliwości ciała, tłumi w tym „sercu” głębszy głos sumienia, poczucie odpowiedzialności przed Bogiem (co w naszym tekście biblijnym bardzo mocno jest uwydatnione). Zostaje co najwyżej powierzchniowy wstyd przed ludźmi — a raczej namiastka wstydu, wyrażająca się jako lęk przed konsekwencjami, nie zaś przed samym złem. Tłumiąc głos sumienia, ta sama namiętność niesie ze sobą niepokój ciała i zmysłów. Jest to niepokój „człowieka zewnętrznego”, gdy „człowiek wewnętrzny” został zmuszony do milczenia. W takiej sytuacji namiętność, uzyskawszy niejako swobodę działania, ujawnia się jako natarczywe dążenie do zaspokojenia ciała i zmysłów.
Ma ono w poczuciu człowieka opanowanego namiętnością niejako ugasić ogień. Zaspokojenie to nie sięga jednakże do źródeł wewnętrznego pokoju, przebiega tylko w powierzchownej warstwie człowieczeństwa. I tu autor biblijny z ogromną trafnością stwierdza, że człowiek w tym zaspokojeniu zmysłowym nie uspokaja się, nie odnajduje siebie, ale wręcz przeciwnie, sam „się spala”. Namiętność dąży do zaspokojenia niejako na ślepo, bez odniesień do sumienia, a w tym dążeniu sama się „zużywa”. Nie ma ona w sobie żadnego źródła niezniszczalności. Właściwy jest dla niej natomiast dynamizm użycia, aż do „zużycia”. Jeśli zostanie wciągnięta w orbitę głębszych wewnętrznych energii ludzkiego ducha, może okazać się sama siłą twórczą — ale wtedy musi ulec głębokiemu przetworzeniu. Jeśli stłumi te głębsze siły serca i sumienia (jak to ma miejsce w opisie Syr 23,16-24), sama z siebie ostatecznie „się wypala”, a pośrednio wypala się w niej człowiek, który pozwolił, ażeby nim zawładnęła.
3 Kiedy Chrystus w Kazaniu na Górze mówi o człowieku, który „pożąda” i „pożądliwie patrzy”, ma może przed oczyma również ten czy inny obraz znany Jego słuchaczom z tradycji „mądrościowej”. Odwołuje się jednak zarazem do każdego człowieka, który na podstawie własnego doświadczenia wewnętrznego jest świadom tego, co znaczy „pożądać”, „pożądliwie patrzeć”. Nauczyciel nie dokonuje analizy tego doświadczenia, nie opisuje go (jak to czynił Syr 23,17-22) — zakłada niejako wystarczającą znajomość faktu wewnętrznego, do którego się odwołuje, u każdego ze swoich aktualnych czy potencjalnych słuchaczy. Czy ktoś z nich może nie wiedzieć, o co chodzi? Jeśli by naprawdę nie wiedział, wszystko, co jest zawarte w tych Chrystusowych słowach, po prostu nie odnosiłoby się do niego i żaden opis czy analiza nie powiedziałyby mu tego, o co chodzi. Jeśli natomiast wie — a chodzi tutaj o całkowicie wewnętrzną wiedzę serca i wiedzę sumienia — od razu też zrozumie, kiedy te słowa do niego się odnoszą.
4 Chrystus więc nie opisuje, nie poddaje analizie tego, co zawiera się w doświadczeniu pożądania, w przeżyciu pożądliwości ciała. Odnosimy nawet wrażenie, iż nie wchodzi w to doświadczenie w całej rozciągłości jego wewnętrznej dynamiki, jak to ma miejsce choćby w przytoczonym tekście Syracha, raczej zatrzymuje się na jego progu. Jeszcze „pożądanie” nie zmieniło się w zewnętrzne działanie, jeszcze nie stało się „uczynkiem ciała”; jest jeszcze tylko wewnętrznym aktem serca: wyraża się we wzroku, sposobie patrzenia na kobietę. W każdym razie już można w pełni odkryć i zidentyfikować jego istotną treść i wartość.
Co więcej, trzeba to uczynić w tej właśnie chwili. Spojrzenie mówi o tym, co dzieje się w sercu. Wzrok wyraża poniekąd całego człowieka. Jeśli powszechnie przyjmuje się za prawdę, iż człowiek „działa wedle tego, kim jest” (operari sequitur esse) — to Chrystus pragnie w tym wypadku uwydatnić, iż człowiek „patrzy wedle tego, kim jest”: intueri sequiur esse. Spojrzenie odsłania człowieka do pewnego stopnia na zewnątrz, wobec drugich, daleko bardziej jeszcze odsłania go „na wewnątrz” (lub może raczej „do wewnątrz”) — odsłania go przed nim samym.
5 Chrystus uczy więc, ażeby zatrzymać się przy spojrzeniu, bo ono jest jakby progiem wewnętrznej prawdy. W nim też już — to znaczy w spojrzeniu, w tym „jak patrzę” — można w całej pełni zidentyfikować, czym jest „pożądanie”. Spróbujmy na to odpowiedzieć. „Pożądanie”, „pożądliwie patrzeć” — wskazuje na takie doświadczenie sensu ciała, w którym za sprawą właśnie pożądania przestaje on być sensem oblubieńczym. Przestaje też być sensem rodzicielskim, o którym w poprzednich rozważaniach powiedzieliśmy już, że — gdy chodzi o małżeńskie zjednoczenie mężczyzny i kobiety — jest zakorzeniony w oblubieńczym sensie ciała, niejako organicznie się z niego wyłania. Tak więc człowiek „pożądając”, „patrząc pożądliwie” (jak czytamy u Mt 5,27-28), w sposób mniej lub bardziej wyraźny doświadcza odejścia od tego sensu ciała, który (jak widzimy również z naszych dawniejszych analiz) stoi u podstaw budowania komunii, czyli jedności osób: zarówno poza małżeństwem, jak też wówczas — i to chyba szczególnie wówczas — gdy te osoby jako mężczyzna i kobieta są wezwani do budowania owej jedności właśnie „w ciele” (wedle tego, co głosi „ewangelia początku”, czyli Księga Rodzaju, w klasycznym tekście Rdz 2,24). Doświadczenie oblubieńczego sensu ciała jest w sposób szczególny przyporządkowane owemu sakramentalnemu wezwaniu, ale nie jest do niego ograniczone. Oblubieńczy sens ciała warunkuje wolność daru, która — jak to zobaczymy jeszcze dokładniej w późniejszych analizach — może się urzeczywistniać również inaczej niż przez małżeństwo.
Chrystus mówi: „Każdy, kto pożądliwie patrzy na kobietę” („kto patrzy… aby jej pożądał”) — już się w swoim sercu dopuścił z nią cudzołóstwa”, „scudzołożył w sercu” (Mt 5,28). Czyż nie chce przez to właśnie powiedzieć, iż pożądanie — podobnie jak cudzołóstwo — jest wewnętrznym odejściem od oblubieńczego sensu ciała? Czyż nie usiłuje wręcz naprowadzić słuchaczy na ich własne wewętrzne doświadczenie takiego odejścia? Czyż nie dlatego właśnie określa je jako „cudzołożenie sercem”?
(10.9.1980)
Dziękujemy, że przeczytałaś/eś ten artykuł. Jeśli chcesz być na bieżąco zapraszamy do zapisania się na newsletter klikając tutaj.